Śmierć i pogrzeb ks. proboszcza, ks. Jana Ciszka oraz mianowanie nowego ks. proboszcza dla parafii osieroconej

 

          17 października 1954 roku, z polecenia J. Eks. Ks. Bpa Jana Stepy, przybyłem do Machowej z parafii Rajbrot, k. Bochni, gdzie byłem 4 lata wikariuszem. Przybyłem do pomocy księdzu Janowi Ciszkowi, tut. proboszczowi liczącemu 86 lat.
          Od dłuższego już czasu cierpiał na zgorzel palca u nogi, nie zwierzając się nikomu w tej chorobie. Aż wreszcie gangrena owładnęła całym organizmem. Natychmiast przewieziono go do szpitala w Tarnowie. Lecz wszystko było już za późno. Umarł 30 grudnia 1954 roku.
          W parafii tej pracował 27 lat. Był bardzo pobożny, chętnie posługiwał w pracy duszpasterskiej innym. Był bardzo gościnny. Ale też trochę nerwowy, czym zraził sobie parafian. A że był podeszły wiekiem - niwa serc parafian jałowiała. Parafianie z racji uroczystości szli dopiero do kościoła. W pierwszą niedzielę parafianie przyszli zobaczyć młodego wikariusza w wielkiej liczbie, bo na prymarii było 45 osób, a na sumie 63 osoby. Różańca wieczorem nie było, bo nikt nie przychodził. W p. piątki udzielano około 14 Komunii św. Kościółek był ubogi, za całe te 27 lat nic nie sprawiono do kościoła. Całą sytuację ratowały jedynie SS. Służebniczki Starowiejskie, które mieszkały w Żdżarach i tam prowadziły szkołę podstawową. Dzięki nim, parafia nie rozbiła się na żadne sekty, ale często wołała o dobrego kapłana.
          Pismem z dnia 27 grudnia 1954 r. zostałem mianowany administratorem tej parafii. Wreszcie nastąpiła przewidywana - smutna chwila dla parafii. Zgon jej proboszcza. Dnia 30 grudnia o godz. 10:00 dopiero co sprawione dzwony ogłosiły parafii zgon dzwoniąc żałobnie całą godzinę.
           Pogrzeb odbył się dnia 3 stycznia 1955 roku o godz. 11-tej. Przy licznym udziale duchowieństwa, sióstr zakonnych i wiernych J. Eks. Ks. Bp Karol Pękala odprowadził zwłoki sp. Księdza proboszcz, jubilata, Jana Ciszka na cmentarz parafialny.
           Cała uroczystość pogrzebowa odbyła sie wspaniale. Parafianie dopomogli mi we wszystkim, by urządzić jak najokazalej tą żałobną uroczystość.
          Jestem tu z całym uznaniem dla Parafian, którzy byli tak zdyscyplinowani i tak ofiarnie pracowali przy odśnieżaniu wielkich zasp na drodze do cmentarza, oraz we wszystkim, biegli mi z pomocą.
          Za doradę i pomoc dziękuję Radzie Parafialnej a zwłaszcza jej członkom: Dankowi Edwardowi i Warchałowskiemu Kazimierzowi.
          Po pogrzebie spakowałem swoje rzeczy i czekałem na przybycie nowego ks. proboszcza. W zmarłym księdzu jubilacie straciłem wielkiego przyjaciela, który wprawdzie nie chciał mnie przyjąć na wikariusza, ale po tygodniu mojego tu pobytu oświadczył, że chociażbym chciał odejść, to mnie nie puści. Niech odpoczywa w pokoju.
ks. Eugeniusz Szydłowski
administrator
Machowa, 5 stycznia 1955 r.
 
          Nowy ks. proboszcz będzie miał wielkie i ciężkie pole do pracy. Parafia nie urobiona. Tyle złych charakterów. Parafia zachwaszczona wadami: obojętność, nienawiść, pijaństwo, bójki na weselach i zabawach, kradzież, obmowy, rozwydrzenie moralne itp.
          Kościół zaniedbany, wprawdzie czysty, ale ile tu braków. Dzwony zabrane przez Niemców, ornaty stare, poszarpane, bielizna podarta, stara, zetlała. Składki na tacę znikome od 7 do 13 zł. Parafianie idą do spowiedzi św. tylko raz w roku, na Wielkanoc i to nie wszyscy. W ciągu roku zaledwie parę osób od czasu do czasu komunikują. Parafianie wyrażają podziw, jak można częściej komunikować?
          Plebania i budynki gospodarcze zaniedbane, na wpół rozwalone. Beznadziejnie. Siąść i płakać nad opłakaną całością.
          Parafia - obie wioski biedne, zniszczone w czasie wysiedlenia. Parafia cała została wysiedlona w roku 1944-ym. Przez 6 miesięcy nie było tu nikogo. Na plebanii było wojsko przyfrontowe, niemieckie. W kościele był magazyn i stajnia dla koni. Wszystkie rzeczy kościelne zostały okradzione później przez żołnierzy rosyjskich. Parafia była wysiedlona do różnych wiosek. Kiedy przeszedł front, w całej parafii zostało tylko zaledwie 30 domów bez dachu, okien i drzwi.
          Parafianie wrócili do zgliszcz, mieszkali w bunkrach, zbierali zmarznięte ziemniaki, pędzili wódkę tzw. samogony i sprzedawali na zakup żywności. Kościół został odarty z szalunków, dach częściowo zniszczony od bomby. Powoli jednak ludzie zabierali się do uporządkowania rozkopanych gruntów, podwórek i zaczęli stawiać domy. Ciężko im szło. Obdarci, głodni. Ziemia tu piaszczysta, podmokła, zachwaszczona marne rodzi plony. Żeby uciułać grosza, mężczyźni poszli do pracy a kobiety chwyciły za pług. Część ludzi rozjechała się na ziemie zachodnie, by tam szukać gospodarstw. Często jednak zbierali się i jechali do Kurii Biskupiej z prośbą o dobrego kapłana.
          Aż tu nagle, pismem z dnia 15 czerwca 1955 r. zostałem mianowany proboszczem usuwalnym tej oto takiej parafii Machowa.
          Siadłem i zapłakałem nad tym opłakanym stanem parafii oraz nad tym wszystkim co tu przeżywał będę. Od czego właśnie zacząć? To było pierwsze moje pytanie. Już po przybyciu do tej parafii Rada Parafialna upoważniła mnie do sprawienia dzwonów. Chciano, by w ten sposób wykazać inny parafianom, że tu parafia żyje, że się modli, że Boga uwielbia. Zakupiłem więc w Łodzi, w firmie "Metalut" dwa poważne dzwony. Dzwon większy imieniem Maria ważący 1300 kg i nieco mniejszy imieniem Stanisław 1000 kg. Są to dzwony nie spizowe, lecz staliwne. Wybrałem takie, ponieważ dzwony spiżowe ulegały rekwizycji i z płaczem żegnano je, kiedy okupant zabierał dzwony kochane i umiłowane przez dobrych wiernych. Dzwony staliwne, jakie dzisiaj posiada Machowa, nie modą ulec rekwizycji, ani nawet zniszczeniu przez pożar.
          Kosztowały te dzwony 120 tysięcy zł. Parafianie składali ofiary, ja jeździłem po Ziemiach Odzyskanych do wszystkich parafian, którzy wyjechali tam na gospodarstwa i żebrałem o datki na spłacenie dzwonów. Bardzo ciężko nam było je wypłacić. Parafia spłacała je do dnia 25 lipca 1956 r. Ponieważ nie mogli wszyscy złożyć dostatecznej ofiary, byłem zmuszony pożyczyć pieniędzy u parafian i w ten sposób dopiero zostały wypłacone. Dzisiaj są one dowodem zrozumienia parafian, iż są ich dorobkiem i majątkiem ich kościoła.
          W międzyczasie, drugim wyczynem parafii - to budowa nowej stodoły w gospodarstwie plebańskim. Dokładali parafianie dużo sił przy jej budowie. Wielkie tu zasługi położyli: Danek Edward i Pila Tadeusz. Toteż w niedługim czasie przy pomocy Machowian i Żdziarzan stanęła nowa, zgrabna stodoła w miejsce starej, rozwalonej. Rozburzono też inne stare, niepotrzebne budynki, co spowodowało poszerzenie podwórza gospodarczego.
          Boże - Ten wkład, te ofiary, tę pracę tych ludzi przyjm łaskawie i szczęściem i błogosławieństwem ich obdarzaj.